Przedstawiam Państwu opowiadanie autorstwa Luise Risner: „ Die kleine Frau Marbel”. Impulsem do jego prezentacji są założenia działalności naszego Stowarzyszenia, którego członkowie zawsze będą przekonywać seniorów, że są najważniejsi na świecie.
Wieczorem Pani Marbel zabrała metalową puszkę, włożyła do niej połowę kiełbasy i kawałek chleba z kolacji. Było jeszcze dosyć jasno na dworze więc wzięła puszkę i poszła do parku. Spotkała tam młodą ciężarną kobietę i pokazując jej zawartość swojej puszki zaproponowała:
– Jeśli jest Pani głodna to proszę. Nie ma tego wiele.
– Nie mateczko. – odrzekła ciężarna uśmiechając się pobłażliwie. – Zjedz to lepiej sama.
Zawiedziona Pani Marbel patrzyła za oddalającą się kobietą. Po chwili przechodził kulejący mężczyzna, który na dodatek głośno kaszlał. Na propozycje Pani Marbel odpowiedział tylko:
– Każdy musi dbać o siebie.
Staruszka próbowała coś powiedzieć, ale mężczyzny już nie było.
Następnego dnia rano zabrała ze sobą do parku, oprócz puszki, jeszcze buteleczkę mleka i dwie małe bułeczki. Zawołała do siebie dwóch chłopców bawiących się nieopodal.
– Nie dziękujemy. – powiedział starszy z nich. – Już jedliśmy śniadania.
– Weź proszę. – powiedziała staruszka do młodszego z chłopców, który przyglądał się kawałkowi kiełbasy.
Ale straszy pociągnął młodszego za rękaw ze słowami:
– Nie wolno nam brać niczego od obcych.
Potem pojawił się ten sam żołnierz-inwalida, którego widziała poprzedniego dnia.
– Co to babciu zabrałaś ze sobą śniadanie do parku?
– Nie. – zaprzeczyła i zaraz zapytała. – Czy pan zna tego młodego człowieka, który wczoraj zemdlał?
– Nie, nie znam. Takich ludzi jest w naszym mieście wielu.
– A wie pan może gdzie mieszka?
– Tego też nie wiem. – odparł inwalida.
Staruszka wstała i poszła do najbliższego kościoła. Spotkawszy księdza powiedziała:
– Potrzebowałabym adres głodnych, potrzebujących ludzi. Mam trochę jedzenia i chciałabym się z nimi podzielić.
– To bardzo ładnie – odparł ksiądz. – ale powinna Pani sama to zjeść, bo nie wygląda Pani dobrze.
– Sama wiem najlepiej co powinnam zrobić.
– Tak, tak na pewno... Ale nie robi Pani dobrze. Ciało należy do Boga i nie mamy prawa go niszczyć. Nie dając swojemu ciału tego co potrzebne, niszczymy je.
– Tak może każdy powiedzieć i potem spokojnie być sknerą! – wymamrotała staruszka.
– Jeśli nie chce Pani posłuchać mojej rady....
– Nie. Sama wiem najlepiej co jest dobre. – powiedziała jeszcze i szybko wyszła z kościoła.
Następnego dnia staruszka znowu poszła do parku i zaproponowała kawałek kiełbasy dwom dziewczynkom.
– O! Kiełbasa! – zawołała młodsza z nich, wzięła ja szybko z ręki staruszki i dodała – Dziękuję!
Pani Marbel stała ze łzami szczęścia w oczach i patrzyła za oddalającymi się dziewczynkami. W pewnym momencie zauważyła, że starsza z dziewczynek powiedziała do młodszej:
– Fuj! Od obcej starej kobiety! Kto wie kim ona jest! Wyrzuć to szybko!
Młodsza popatrzyła z przerażeniem na starszą i.... szybko wyrzuciła kiełbasę na ziemię. Pani Marbel dłuższą chwilę stała w ciszy. Po chwili wolno ruszyła w kierunku zarośli, całe jedzenie wrzuciła w krzaki i wróciła do Domu.
Po obiedzie zaczęła porządkować pokój, spaliła kilka listów i poprzylepiała małe karteczki na każdej swojej rzeczy: „ Dla siostry Martiny ” – na małej, kolorowej poduszce, „ Dla siostry Hortensji ” – na kocu, „ Dla dziewczyny kuchennej ” – na dwóch obrazach na ścianie, „ Dla tego kto mnie znajdzie ” – na pościeli. Na końcu napisała na kartce „ Pieniądze na pogrzeb są w lewej, dolnej szufladzie komody. Życzę Wam wszystkiego dobrego. ” i położyła ją na stole. Po południu wyszła z Domu.
Szła długo. Najpierw wyszła z miasta, potem szła polami, lasami. Szła dzień, noc, znowu dzień i znowu noc. Była coraz słabsza, ale ciągle szła. Kolejnej nocy nie miała już więcej sił. Usiadła na ziemi, rozejrzała się wokół i cicho szepnęła:
– Tak. A więc to tutaj... – położyła się na ziemi i zamknęła oczy.
Kiedy znalazł ją przechodzący z owcami pasterz, pochylił się i zawołał:
– He, matko, śpicie?
Ponieważ nie ruszała się spojrzał w jej półotwarte oczy i powiedział po chwili do swoich owiec :
– Trup. – i poszedł spokojnie dalej.